Dzisiaj znów wpis poświęcony muzyce. Wytrzymajcie ze mną, pojawią się może jeszcze jeden - dwa wpisy o tej tematyce, a potem postaram się, żeby było o czymś innym. Nie obiecuję, ale się postaram. ;) A jeśli czytaliście ten wpis to wiecie, że po prostu muzyka jest w moim życiu jedną z najważniejszych pasji, a ostatnio odwiedzanie różnych wydarzeń związanych z muzyką stało się dla mnie na nowo całkiem niezłym motywatorem, żeby nie tkwić przed komputerem.
W zeszłym roku z jednej z moich ulubionych internetowych audycji muzycznych (KawieRannej, poświęconej muzyce house) dowiedziałem się o pewnym ciekawym święcie, organizowanym przez Kutno. Co roku urządza ono "Święto Róży" - dzień, w którym w wielu punktach miasta wystawiane są stoiska i stragany, pojawiają się foodtrucki, wystawiane są sceny - a wszystko dlatego, że Kutno słynie z hodowli róży właśnie. W dodatku nie jest to wydarzenie jak wiele miejskich koncertów czy jarmarków, które odbywają się na jednym placu - tutaj obchody tego święta obejmują całe centrum, włącznie z pobliskim parkiem i sąsiednim placem, a nieopodal jest nawet tymczasowe wesołe miasteczko.
Dlaczego ekipa KawyRannej postanowiła wspomnieć o tym wydarzeniu w swojej audycji? Bo na kutnowskim centralnym Placu Wolności przy okazji Święta Róży odbywają się od czterech lat imprezy z muzyką klubową pod nazwą Clubbing na Wolności. DJe zaczynają tam grać już późnym popołudniem i impreza trwa do okolic godziny 22:00. W zeszłym roku wybrałem się tam pierwszy raz, z ciekawości, a poza tym dlatego, że na święcie grał Loui z Kawy Rannej, który swego czasu uczył mnie grania w FTB DJ School. W tym była to jedna z niewielu okazji by posłuchać DJa Neevalda gdzieś stosunkowo niedaleko od Katowic - z domu do Kutna samochodem są nieco ponad dwie godziny jazdy. Neevald to jeden z najlepiej dobierających muzykę polskich DJów sceny house, jego sety zawsze są pełne płynącego, relaksującego klimatu, a do tego w Kutnie grała również jego dziewczyna - Malvee.
Samo Święto Róży, gdyby nie było połączone z "Clubbingiem na Wolności" byłoby wydarzeniem z gatunku "żeby zobaczyć raz i raczej już nie wracać". Na pewno nie jest czymś na co warto jeździć kilkaset kilometrów rok do roku, szczególnie, że jeśli się dobrze przyjrzeć to nie różni się wiele od różnego typu jarmarków świątecznych, znanych z rynków każdego większego miasta w Polsce. No, może poza pojedynczymi stoiskami, gdzie można kupić wyroby ściśle związane z "różaną" tematyką - jakieś rękodzieło, biżuterię, wypieki czy alkohole. Cała reszta to standardowa oferta przeciętnego jarmarku (i jak ktoś ogląda Książula to wie, że nawet jedzenie na takich jarmarkach jest kiepskie), ale przynajmniej trzeba przyznać, że wszystko dzieje się w naprawdę urokliwym otoczeniu małego miasteczka. Aha, gwoli ścisłości należy dodać, że na sąsiednim placu również miały miejsce koncerty - w tym roku grało tam chyba m.in. T-Love.
Swoją drogą, władze Kutna zaskoczyły mnie swoją pomysłowością w jednym aspekcie. Plac Wolności, jak wiele "rynków" w Polsce uległ "zabetonowaniu", ale przynajmniej tutaj zrobiono to w taki sposób, że wyszło z jakąś korzyścią dla mieszkańców czy turystów. Centrum Kutna jest położone na stromiźnie, ale jak widzicie na zdjęcia, Plac Wolności jest płaski - jakim cudem? Bo cały plac jest tak naprawdę dachem sporej wielkości parkingu podziemnego, z którego winda prowadzi na plac. To spore ułatwienie, także dla kierowców niepełnosprawnych, bo nie trzeba szukać wolnego miejsca do zaparkowania gdzieś w okolicy - w tym roku miałem spore szczęście, bo parking był już praktycznie pełny, ale została jedna, pusta "koperta".
Jeśli chodzi o poruszanie się po uliczkach wokół centrum to jest dość standardowo jak na mniejszą miejscowość przystało - w miarę fajne chodniki oraz wybrukowane kostką ulice. Rozłożenie stoisk niestety wymusza poruszanie się po tej brukowanej ulicy, co w połączeniu ze sporym tłumem sprawia, że trzeba uważać, żeby na coś lub kogoś nie wpaść - ja rozumiem, że bruk dodaje uliczkom klimatu, ale zdecydowanie nie jest to mój ulubiony typ nawierzchni. Do tego gdzieniegdzie leżały dodatkowe przeszkody w postaci kabli i specjalnych progów, które je osłaniają. Nie są jakimś specjalnym problemem dla kogoś w miarę silnego, dopóki nie próbujesz jechać z czymś do picia - ja wożę napoje albo w przyczepionym do wózka uchwycie, albo trzymając kubek czy butelkę pomiędzy nogami i w takim przypadku o rozlanie napoju na takim progu jest bardzo łatwo.
Co do imprezy... szczerze mówiąc mam mieszane uczucia. Przez większość seta Neevalda miałem wrażenie, że ludziom niby się podoba, że wszyscy się bawią, do tego plac był nawet całkiem solidnie zapełniony, ale nie było takiego specyficznego klimatu, jak na wydarzeniach, na które przychodzi się stricte dla muzyki i nie było chemii między artystami a widownią. Co w pracy DJ-a jest szczególnie ważne, bo jak nie ma chemii to ciężko odpowiednio poprowadzić seta i kończy się na tym, że odklepujesz godzinę, którą miałeś zaplanowaną i to by było na tyle. Nie mówię, że Neevald czy ktokolwiek inny z zaproszonych DJ-ów odklepał swojego seta, ale jeśli na przykład w głośnikach zaczyna brzmieć charakterystyczny motyw przewodni z "Insomnii" Faithless, a publika nie reaguje w żaden szczególny, euforyczny sposób to jest... dziwnie. Sam Neevald też niewiele się w trakcie tego seta uśmiechał czy patrzył w kierunku ludzi - stworzyła się po prostu jakaś taka sztuczna ściana między nim a odwiedzającymi wydarzenie.
Oczywiście pod sceną utworzyła się "szkółka clubbingu", czyli miejsce dla skaczących dzieci - widok, który mnie zawsze trochę rozczula. Pojawiło się także całkiem spore grono cudzoziemców z różnych krajów - raczej nie byli to turyści i nie spodziewałem się, że Kutno jest tak "wielokulturowe". Natomiast tak jak pisałem wcześniej, było w tym trochę takiego grania ludziom do kiełbaski z grilla (żeby nie powiedzieć "do kotleta") - niby fajnie, że muzyka klubowa w coraz większej liczbie miejsc "wychodzi do ludzi", i że mogą się przekonać jaka jest interesująca, ale brakowało w tym "ducha" muzycznych festiwali. Zobaczymy kto będzie grał w Kutnie za rok, jeśli znowu ktoś ciekawy, o kogo trudno na południu Polski to pewnie znowu się wybiorę, ale raczej nie jest to pozycja obowiązkowa.
To tyle jeśli chodzi o moją relację, oddaje głos do studia w Katowicach. Natomiast w kolejnym wpisie... coś z innej (ale nadal muzycznej ;) beczki.