Na nocleg wybrałem apartament "Przytulny" na ulicy Targowej, obok parku Źródliska II. Apartament zlokalizowany na 3. piętrze, nie wyróżniał się jakimś szczególnym widokiem, jak to w mieście, ale miał prawie wszystko co potrzebne - był spory, z osobną sypialnią, aneksem kuchennym i niezłą łazienką, szybkim internetem i całkiem sporą liczbą kanałów w telewizji do wyboru. Jedyne czego brakowało to kawa, herbata czy choćby woda mineralna - co prawda w tym samym budynku znajdowała się Żabka, a na większe zakupy można się było wybrać do znajdującej się niemal za rogiem Galerii Łódź, ale przy cenie ok. 370 PLN za noc... no trochę się zwraca uwagę na takie braki.
Przy okazji mała dygresja. Od jakiegoś czasu, w ramach "od-googlowywania" swojego życia korzystam z nawigacji TomTomGO zamiast masowo rozpowszechnionego Google Maps. Jak do tej pory nie miałem z TomTomem praktycznie żadnych problemów, ale tutaj przytrafiła im się pewna wpadka - nawigacja nie podprowadziła mnie pod dokładny adres / klatkę, za to jako miejsce docelowe wskazała punkt przy głównej ulicy, a trzeba było jeszcze skręcić w uliczkę boczną i podjechać kilkaset metrów, co skończyło się lekkim kręceniem w kółko wokół budynku.
Po krótkim rekonesansie, połączonym z zakupami okazało się, że Łódź jest... diametralnie inna niż ją zapamiętałem z mojego pierwszego pobytu tam, wiele lat temu. To taka bardzo specyficzna mieszanka "starości" z "nowością". Niektóre miejsca i budynki wyglądały tak, jakby samym swoim wyglądem ostrzegały, żeby się nie zapuszczać w ich okolice - odrapane, osprejowane, oklejone wlepkami pamiętającymi chyba końcówkę lat 90. ubiegłego wieku, z których połowa już pozłaziła, a druga wyblakła, budynki czasem kompletnie puste, a czasem ze stojącymi pod bramą podejrzliwie patrzącymi w naszym kierunku lokatorami. Zaś dosłownie tuż obok hotele i apartamentowce, od których biła świeżość i nowość, nowe chodniki, jeszcze kawałek dalej centra handlowe, czasem powstałe na bazie zaadaptowanych na te potrzeby obiektów postindustrialnych. A znowu z innej strony plac budowy i dziura w ziemi, albo bardzo z tego powodu pokrzywiony i popękany chodnik. I to tylko sama okolica, w której nocowałem - z racji mocno ograniczonego czasu w tamten weekend miałem jasno określony plan, który pozwolił mi zapoznać się z zaledwie małym ułamkiem miasta.
Ale wiecie co? Wbrew pozorom (szczególnie przy tym fragmencie o lokatorach) taka mieszanka moim zdaniem ma coś w sobie... Może dlatego, że mocno mi się kojarzy z przemianami, jakie jeszcze 15-20 lat temu zachodziły na Śląsku? Co prawda teraz już tego tak u nas nie widać, ale nadal jeszcze można nawet przy jednej z głównych ulic w Katowicach trafić na budynek, który powinien być oblepiony ostrzeżeniami o grożącym zawaleniu, a jego elewacja przez dekady zmieniła kolor na niemal czarny. Niektóre (podkreślam - niektóre) miejsca w Łodzi miały dla mnie ten sam vibe.
Jednocześnie mocno doceniam i podziwiam zmiany jakie tam zaszły - na przykład to jak obecnie wygląda Piotrkowska, EC1 czy Manufaktura. Tę ostatnią widziałem niestety jedynie przejazdem, z samochodu, ale jak wspomniałem - to na pewno nie była moja ostatnia wizyta w tym mieście. No i wstawiony tak znienacka w centrum miasta charakterystyczny przystanek tramwajowy, który widać już z daleka, i który przez swoją niecodzienną architekturę jest nazywany stajnią jednorożców. Był tak totalnie "od czapy" w otoczeniu starych kamienic i mniej lub bardziej nowoczesnych biurowców, że na jego widok nie sposób się było nie uśmiechnąć. Łódź jest też pełna murali i street artu, a to również element, którego na Śląsku jest pełno i dlatego jest mi bardzo bliski. Oczywiście w Łodzi nie brakuje też zadbanych, starych i w przeciętnym rozumieniu bardzo pięknych budynków, jak chociażby "pałac" rodziny Poznańskich, ale mnie jakoś ciągnie do takich miejsc i punktów, które ktoś mógłby uznać za brzydkie, a dla mnie są intrygujące. Ale i te ładniejsze kiedyś też postaram się odwiedzić.
Plan na to, żeby odwiedzić łódzką Paradę Wolności miałem już rok temu - ale z powodów związanych z pracą wtedy się nie udało, więc w tym roku było kolejne podejście i... Rany, dlaczego ja się na to zdecydowałem tak późno? W mojej opinii była to druga najlepsza impreza na jakiej byłem w tym roku (po Sunrise Festival 2024 oczywiście) i chyba jedna ze ścisłej czołówki imprez i wydarzeń na jakich byłem w ogóle.
Łódzka Parada, która oczywiście była wzorowana na berlińskiej Love Parade, istnieje od 1997 roku. Trwała nieprzerwanie do 2002 roku, kiedy to zaczęły się problemy z władzami miasta, a konkretniej prezydentem Kropiwnickim, który zablokował wniosek zgłoszony do Urzędu Miasta o pozwolenie na organizację edycji w 2003 roku. Ówczesne władze chyba średnio rozumiały jak ważnym wydarzeniem dla promocji może ona być wydarzeniem. Pokazali to nawet sami mieszkańcy, którzy w zorganizowanym wtedy referendum opowiedzieli się za organizacją Parady - było już wtedy jednak za późno na odpowiednie przygotowania. Przerwa trwała aż 20 lat, do 2022 roku, kiedy to wznowiono imprezę i połączono ją z obchodami 599. rocznicy urodzin miasta.
Pomysł wykorzystania centrum Łodzi jako wielkiej sceny dla darmowej imprezy - na której w tym roku znalazło się miejsce dla 8 ciężarówek-scen, ustawionych wzdłuż ulicy Piotrkowskiej, a oprócz tego dwóch scen "stacjonarnych" - jest fenomenalny i pozwalał się poczuć niczym w stolicy jakiejś europejskiej metropolii. Przeciętny wizerunek polskiego miasta to często szarość, ponurość i smutni ludzie - a na tych kilka godzin Piotrkowska zmieniła się w miejsce kolorowego karnawału, z tysiącami uśmiechniętych, nierzadko kolorowo przebranych osób, reprezentujących różne subkultury, narodowości, mniejszości, większości, wiek, płeć... Po prostu różnorodność w całej swojej okazałości.
Łysy gość w ubraniu z logo popularnej firmy sportowej bawił się obok starszej pani, gdzieś w pobliżu powiewała tęczowa flaga, jeszcze gdzieś obok pojawiła się rodzina z kilkuletnimi dziećmi, a wszystko to obserwowali uśmiechnięci (co w Polsce rzadko się widuje, bo u nas policja jest od grożenia palcem, nie od pomagania) policjanci. Brzmi jak piękny, ale mało realny sen? A jednak - muzyka klubowa w różnych, mniej lub bardziej komercyjnych odmianach, techno, trance, house, drum'n'bass, hardstyle i hardcore wyszły do mieszkańców miasta, pokazując im, że szeroko pojęte "techno" to nie tylko mroczne kluby i klubowicze z podejrzanie dużymi źrenicami. Może się przy tym doskonale bawić cała rodzina i każdy będzie się czuł bezpiecznie. Może jestem dziwny, ale uwierzcie - taki widok zostaje w człowieku na długo i jest kolejnym dowodem, że muzyka łączy nie tylko pokolenia, ale ludzi o naprawdę różnych "tłach".
Jedyne co mnie trochę zmartwiło to to, że rodzice nie zawsze dbają o odpowiednie zabezpieczenie słuchu swoich dzieci. Jestem totalnym zwolennikiem obecności dzieci na takich wydarzeniach, ale drogi rodzicu - jeśli Twoje dziecko zakrywa uszy rękami i na jego buzi maluje się bardziej przerażenie niż dobra zabawa to dajesz właśnie ciała jako rodzic.
Przy okazji, łódzka Parada to dobry przypadek do analizy dla władz różnych miast, które próbowały lub próbują robić organizatorom takich imprez pod górkę. Pamiętajcie, że to może być dla Was olbrzymia promocja, bez której wiele osób by na dane miasto nie zwróciło specjalnej uwagi, a blokowanie takich wydarzeń... no cóż, może zaszkodzić w karierze politycznej. Wnioski chyba wyciągnął już Kołobrzeg, wyciągnęła też i Łódź. A tak na marginesie - kilkanaście tysięcy osób, wspólna zabawa, legalny dostęp i spożycie piwa w miejscu publicznym - i nie było żadnej burdy, nic nie zostało zniszczone, wszyscy się czuli bezpiecznie i doskonale się bawili, jak na cywilizowany kraj przystało. Da się.
Pod kątem dostępności nie ma zbyt wiele nad czym dywagować. Parada dzieje się na ulicy, więc nie ma żadnych przeszkód terenowych, stoiska z napojami i jedzeniem były ustawione w kilku punktach ulicy, gdzieniegdzie ustawiono też toi-toie. Jedyny problem może stanowić co najwyżej konieczność przeciskania się w tłumie, szczególnie pod "stacjonarną" sceną "główną", którą w tym roku przejął holenderski kolektyw Verknipt, specjalizujący się w różnych ciężkich odmianach techno. Scena stała na środku ulicy i była wygrodzona barierkami, więc żeby dostać się za nią trzeba było się przecisnąć stosunkowo wąskim przejściem, opanowanym już przez tłum ludzi. Ale za każdym razem kiedy ktoś zauważył osobę na wózku, od razu się przesuwał, przesuwał stojące obok osoby, niektórzy nawet pomagali mi przejść przez cały tłum.
Z całej parady żałuję tylko jednej rzeczy - za wcześnie się zmyłem. Około godziny 21:30 - 22:00 parada zdawała się już dobiegać końca i potem miała się przenosić do łódzkich klubów, czym nie byłem już specjalnie zainteresowany, szczególnie, że na drugi dzień miałem w planie zwiedzanie. Potem okazało się, że końcówka parady nie miała już "stacjonarnego" charakteru, a platformy i imprezowicze przemieszczali się w kierunku klubów w korowodzie - szkoda, że nie byłem tego świadkiem. No cóż, mam coś do zaliczenia w przyszłym roku.
Tak naprawdę pomysł na odwiedziny w EC1 i Muzeum Komiksu i Narracji Interaktywnej powstał w ostatniej chwili - albo na dzień przed przyjazdem, albo już w samej Łodzi, kiedy w piątek oglądałem jakiś film typu "co warto zobaczyć". Lista miejsc wartych zobaczenia w tym mieście jest naprawdę długa, a miałem tylko kilka godzin do zaplanowania, więc wybór padł na Muzeum Komiksu i Narracji Interaktywnej właśnie, tym bardziej, że w tym miejscu miało się tego samego dnia odbywać Meet At Rift - wydarzenie esportowe dotyczące League of Legends, o którym pod koniec tego wpisu.
Samo Muzeum, czy bardziej całe EC1 powstało na terenie pierwszej łódzkiej elektrowni - która w ten sposób stała się miejscem, gdzie realizowane mogą być różne wydarzenia kulturalne i rozrywkowe. Już samo EC1 robi wspaniałe wrażenie - z jednej strony odświeżone do ostatniej cegły, z drugiej - wszystkie pozostałe instalacje, włącznie z chłodnią kominową wkomponowaną w jeden z dziedzińców przypominają o industrialnych korzeniach tego miejsca. Oczywiście samo muzeum jest w pełni przystosowane dla osób z problemami z przemieszczaniem się. I tu muszę po raz kolejny pochwalić Łódź, a jednocześnie ze smutkiem skonstatować, że władze Katowic nie potrafią w rewitalizację poprzemysłowych budynków. To, co w Łodzi staje się nowym centrum kulturalnym miasta, w Katowicach jest burzone - pół biedy jeśli w to miejsce robi się coś interesującego, jak Muzeum Śląskie, gorzej jeśli jest to miejsce pod nowy hipermarket albo biurowiec. Zresztą rewitalizacja pod Muzeum Śląskie też nie jest idealna - większość zabudowań dawnej kopalni zmieniła się w gruzy, kilka małych budynków wyremontowano, a resztę muzeum stanowi zupełnie nowa architektura. Ale o tym może przy okazji innego wpisu.
Obejmuje trzy piętra jednego z budynków, dostępne z pomocą windy, a na każdym z pięter dostępne są odpowiednie podjazdy i rampy jeśli jest taka potrzeba. Muzeum dzieli się na kilka części - ta poświęcona grom pokazuje np. wystrój pokoju typowego gracza w czasach kiedy ta branża w Polsce dopiero raczkowała, ale mamy też pokój współczesnej streamerki (sądząc po różowych uszkach na słuchawkach ;) ), są też ekspozycje prezentujące etapy powstawania gier, z interaktywnymi elementami, które pozwalają samemu zbudować prosty model 3D czy zaplanować etap gry.
W drugiej części natomiast muzeum przedstawia proces powstawania komiksu - od pomysłu, przez wybór stylu "kreski" do gotowych zeszytów, oczywiście nie obyło się też bez prezentacji postaci najważniejszych polskich twórców.
W wielu miejscach muzeum można było zauważyć wyraźne odniesienia do serii Wiedźmin - zarówno gier jak i książek. Z prostego powodu - to w Łodzi swoje korzenie mają twórcy gry, CD Projekt RED, a poza tym to dość oczywiste, że sam Wiedźmin stał się wyrazistym towarem eksportowym. Cena biletu ulgowego do tej części EC1 to 26 złotych, a zwiedzanie "przelotem", bez wczytywania się w każdą planszę to około godziny. Oprócz MKiNI EC oferuje także kilka innych przestrzeni, m.in. Centrum Nauki i Techniki, kino sferyczne i kilka innych atrakcji, które pewnie odwiedzę przy kolejnej okazji. Ważna informacja dla osób przemieszczających się głównie samochodem - pod samym EC1 nie ma jako takiego dedykowanego parkingu, ja znalazłem miejsce dla osób niepełnosprawnych przy al. Piłsudskiego, pod biurowcem Fling Group, ale stamtąd trzeba jeszcze podejść około 1 kilometra, a ulica lekko wznosi się w górę.
No i na koniec zostało Meet At Rift, czyli gratka dla fanów League of Legends. Tak naprawdę nie był to żaden prestiżowy turniej, ot, po prostu mały evencik zorganizowany przez twórców gry, na którym można było pograć na gotowych stanowiskach, pooglądać profesjonalne mecze na rozstawionym na świeżym powietrzu ekranie czy zjeść coś z food trucków. Nie wiem czy to była kwestia pory (okolice godziny 12:30 w niedzielę), ale wydarzenie było bardzo skromne, jak na standardy tego, do czego przyzwyczaiło graczy chociażby PGA. Odwiedzających było bardzo niewielu, ale domyślam się, że popołudniem mogło się tam zrobić nieco bardziej tłoczno, ale jeśli ktoś nie jest fanem LoL-a i nie jara go spotkanie ulubionego youtubera to takie wydarzenie nie będzie niczym specjalnym.