Sunrise Festival 2024 - pasja, muzyka i wspomnienia

podróże niepełnosprawność dostępność wakacje Zachodniopomorskie wybrzeże Kołobrzeg SunriseFestival2024 muzyka MuzykaKlubowa imprezy wydarzenia pasja

Wiele osób na pewno kojarzy nazwy takie jak PolAndRock Festival, OFF Festival, Orange Music Warsaw - niektórzy może kojarzą też Audioriver. Jest jednak jeszcze jeden duży festiwal, który ostatnio obchodził swoje 20. urodziny, i który po latach znowu udało mi się odwiedzić - Sunrise Festival w Kołobrzegu.

Słowo wyjaśnienia. Z jakiegoś powodu nagrane przeze mnie filmy, wrzucone na platformę PeerTube, które chciałem tutaj osadzić, nie zadziałały tak jak się spodziewałem (poza jednym, zaimportowanym z YT). Dlatego wyjątkowo w tym jednym wpisie zamiast osadzenia podrzucam w paru miejscach bezpośrednie linki.

Ten wpis będzie podzielony na kilka tematów. Oczywiście sporą jego częścią będą moje wrażenia z Sunrise Festival 2024, jego dostępności i tak dalej - czyli wszystkiego tego, co było powodem powstania tego bloga. Jeśli interesuje Was tylko to, tutaj macie linka by od razu przeskoczyć do odpowiedniego akapitu. Ale żebyście mieli pełny obraz tego z jakiego powodu powrót na Sunrise był dla mnie tak ważny, musicie mnie trochę lepiej poznać, przeczytać czym dla mnie jest muzyka, a co za tym idzie - osobne rozdziały należą się moim związkom z tą dziedziną życia. Tym bardziej, że jak się przekonacie, wcale nie są one takie dalekie od "core'owej" tematyki bloga czyli życia z niepełnosprawnością.

"My name is techno, call me electro"

Cofnijmy się na moment dość daleko w czasie. Jest rok 1999, ja zaczynam liceum i któregoś wieczora w radiu trafiam na 95,1 FM - Radio Planeta FM. Była to nadająca najpierw na Śląsku, a potem nieco szerzej stacja poświęcona muzyce klubowej. Mnie od zawsze ciągnęło do nieco bardziej elektronicznych dźwięków, pamiętam nawet jak w 1996 roku nagrywałem na stary magnetofon Unitry transmitowany w telewizji koncert Jean Michel Jarre'a - ale ponieważ pod koniec XX wieku nie miałem jeszcze internetu to odkrycie Planety FM było dla mnie jak dorwanie się do sklepu z cukierkami. Sobotnie transmisje z lokalnych klubów (głównie bielskiego Silver-Clubu) czy niedzielne audycje Shlonexa "Energy Mix", które jak potem mówiłem "wychowały mnie muzycznie" - to był stały punkt każdego tygodnia. Tym dla mnie ważniejsze, że jako osoba niepełnosprawna praktycznie do 23 roku życia mieszkałem z rodzicami, w bloku, z którego samodzielnie nie byłem w stanie wyjść, a co za tym idzie, moje życie towarzyskie, imprezowe wtedy nie istniało. O wyjściu do klubu mogłem tylko pomarzyć, między innymi słuchając relacji z imprez w Planecie FM.

Oczywiście gdy pojawił się w moim domu komputer i internet (najpierw “202122”, potem radiowy LAN - oczywiście "do nauki") zgłębianie świata muzyki klubowej ruszyło na całego. Zaczęło się szukanie mp3, filmów z polskich i zagranicznych imprez i dużych eventów, w końcu miałem dostęp do zagranicznych, internetowych stacji radiowych, takich jak AfterHours.fm, zobaczyłem jak wyglądają zagraniczne wydarzenia, jak holenderskie Sensation czy Qlimax albo niemiecki Mayday. W którymś momencie sąsiad sprzedawał kolumny głośnikowe - potężne Altusy o mocy chyba 120W, które oczywiście musiałem kupić, i które zajmowały chyba dwa razy tyle miejsca na biurku co mój ówczesny monitor (kineskopowy). Zazwyczaj starałem się nie wykorzystywać ich pełnej mocy, ale kiedy dochodziło między mną a rodzicami do jakiś domowych "spięć"... powiedzmy, że doskonale wiedzieli, w którym momencie nie wchodzić do mojego pokoju, bo jego drzwi dosłownie się trzęsły od decybeli.

Gdzieś po drodze też w moje ręce wpadły programy do miksowania - najpierw było to jakieś bieda-narzędzie, dołączane do gazetek za 20 złotych, potem coś bardziej profesjonalnego - Virtual DJ. Oczywiście na samym sofcie nie mogło się skończyć, więc do Altusów dołączył stosunkowo prosty, dwukanałowy mikser, podpięty do dwóch kart dźwiękowych w komputerze. I tak sobie tam dłubałem, sam dla siebie, nawet nie marząc, że kiedyś będzie z tego coś więcej

2004 - pierwsza duża impreza

Nie jestem teraz pewien jak do tego doszło, ale chyba za sprawą kogoś ze studium dziennikarskiego, które kończyłem w 2004 roku, zostałem zgłoszony na konkurs pisania opowiadań. Miały one być stworzone przez osoby niepełnosprawne, a potem wydane w formie książeczki. O czym mogłem napisać, będąc na tamtym etapie zajawki muzyką i marząc o zobaczeniu dużej imprezy klubowej na żywo? Właśnie o tym! Ktoś z organizatorów tego konkursu dotarł do firmy organizującej w katowickim Spodku polską edycję imprezy Mayday i tak zacząłem chodzić na wielkie eventy z muzyką “techno” zanim nawet jeszcze pierwszy raz trafiłem do zwykłego klubu. Było po drodze jeszcze parę perypetii z tym związanych, dwa razy trafiłem na łamy Gazety Wyborczej, raz byłem straszony sądem, ale o tym może innym razem, co by nie przeciągać tego wpisu... :D

maydaycover Mayday Polska, Spodek, źródło: muno.pl

Muzyka stała się moim, w pewnym sensie, sposobem na życie. Ucieczką w trudnych momentach, sposobem na przetrwanie, motywacją do działania i zmiany ówczesnej niezbyt fajnej sytuacji. To właśnie w dźwiękach muzyki klubowej (głównie trance) znajdowałem albo pocieszenie, albo siłę kiedy bywało naprawdę źle. I tak jest do dzisiaj.

Oczywiście mój prawdziwy clubbing zaczął się w momencie wyprowadzki na swoje, czyli od 2008 roku. W tym czasie poznałem całą masę fantastycznych ludzi, zarówno zwykłych klubowiczów jak i lokalnych DJ-ów, którzy wszyscy razem wtedy tworzyli tak naprawdę jedną wielką, zgraną paczkę. Dzisiaj wielu z tych DJ-ów i DJ-ek gra na dużych imprezach i w znanych klubach, czasem nawet za granicą, ale wtedy była to po prostu ekipa, która w niemal każdy piątek wybierała się do imprezę (najczęściej do nieodżałowanego katowickiego Inqbatora, zlokalizowanego w podziemiach starego dworca na Dworcowej). Dla kogoś może to być po prostu imprezowanie, dla mnie była to jedna z najlepszych przygód życia. I tak było w wielu miejscach w Polsce, gdzie clubbing był nie tylko clubbingiem, ale stylem życia, dzięki któremu zawiązywały się znajomości na lata.

Muzyka jako autoterapia

Kolejny epizod tej fantastycznej przygody wyniknął naturalnie z imprezowania - skoro poznałem Dj'ów to zacząłem sobie wydeptywać ścieżki do DJ’ingu. Nie było to granie "radiowych hitów", tylko prawdziwego "undergroundu" - muzyki, którą się grało nie dla pieniędzy (bo pieniędzy z tego nie było, co najwyżej zwrot dojazdu, jeśli w ogóle jakiś zwrot), tylko żeby pokazać co mi w duszy gra i spotkać się z podobnymi wariatami.

35797_139114312771412_3205269_n

Plakat mojego "debiutu"

Poza tym, był to dla mnie rodzaj terapii. Jak wspomniałem wcześniej, całe swoje nastoletnie i początek dorosłego życia spędziłem w czterech ścianach, z rodzicami, prawie nie wychodząc z domu ze względu na warunki PRL-owskiego blokowiska. To sprawiło, że w wieku 23 lat byłem panicznie przerażony na samą myśl o interakcji z kimś obcym, problemem było nawet wyjście na zakupy. a chorobliwa nieśmiałość to powinno być moje drugie i trzecie imię. DJ-ing był po prostu “szokowym” sposobem na wyjście ze strefy komfortu, na zasadzie "teraz albo nigdy, musisz się przełamać, wyjść i zagrać". To wtedy nauczyłem się nie myśleć za bardzo tylko po prostu działać, bo gdy już byłem w klubie i zbliżała się godzina mojego seta, nie było odwrotu. Zresztą sporo z tych imprez zagrałem ze wzrokiem wlepionym w konsoletę, dopiero z czasem nauczyłem się patrzeć w kierunku ludzi na parkiecie i jakoś reagować na to co się dzieje wokół..

To właśnie wtedy poznałem też fantastyczne ekipy organizatorów imprez - m.in. We Love Trance z Poznania czy Essential Vibes z Warszawy, które w mniejszym lub większym stopniu starają się działać do dzisiaj, mimo zupełnie innego rynku klubowego i warunków jakie panują dzisiaj. Choć na szczęście nie wszystko się od tamtej pory zmieniło na gorsze - dużych festiwali jest mniej, poziom muzyki w klubach podupadł, trudniej o dobre imprezy - ale nadal mamy doskonałych producentów i DJ'ów, a festiwale łączą pokolenia. Kiedyś widok ludzi w średnim wieku, a nawet emerytów bawiących się do muzyki klubowej był marzeniem, które znaliśmy tylko z zagranicznych imprez, dzisiaj tak wyglądają festiwale i imprezy w Polsce.

10626368_728625300569111_2300689945592361159_o

Skazany za zbyt dużą liczbę BPM-ów

Granie to jedno, ale widząc co ekipy robią w różnych miastach, stwierdziłem, że ja też tak chce i mam też na swoim koncie epizod organizowania imprez. Najpierw było to w tyskim starym browarze, w którym obecnie działają biura - na jedną z takich imprez udało mi się zaprosić m.in. mojego idola z czasów liceum czyli Shlonexa z radia Planeta FM. Poniżej wrzucam Wam filmik, który powstał jako zajawka jednej z takich imprezy, kiedy już przenieśliśmy się z Tychów do Rudy Śląskiej, do budynku dworca (dzisiaj odzyskał on swoją dawną funkcję, a oprócz tego działa tam chyba biblioteka).

Do dziś pamiętam moją rozmowę ze Shlonexem przy okazji jego bookingu na mojej imprezie, gdy mu powiedziałem, że to właśnie jemu zawdzięczam tę pasję, to że robię tę imprezę, i że to on mnie wychował muzycznie, na co odpowiedział: "Ty się sam wychowałeś, ja tam tylko byłem przypadkiem".

1074271_437882929652377_1269962809_o

Zdjęcie z imprezy w Tychach

Potem jednak przyszły inne sprawy związane z dorosłością, organizowanie imprez stało się zbyt drogie i nieopłacalne (nie, żeby kiedykolwiek chodziło w tym o opłacalność, ale utopić kwotę z dwoma zerami, a kwotę 4x większą to jednak różnica), a kluby niechętne do współpracy, imprezowanie też jakoś powoli wygasało - Inqbator upadł, priorytety u znajomych pojawiły się inne, potem przyszła pandemia i wszystko się jakoś rozlazło…

"We've lost... dancing..."

W poprzednim wpisie (o Mielnie) wspomniałem o kursie DJskim, organizowanym przez portal FTB.pl. Gdzieś na początku mojej przygody z graniem natrafiłem na informację o tym kursie, więc postanowiłem spróbować swoich sił i tak sobie zorganizować wakacje 2008 roku, żeby ów kurs połączyć z Sunrise Festival 2008. Była to chyba moja pierwsza tak długa trasa samochodem - pół roku po zrobieniu prawa jazdy wybrałem się na tripa, który łącznie zajął jakieś 12h. Kurs, mimo niezdanego egzaminu (stres mnie zjadł ;) ) wspominam fantastycznie, a co do Sunrise… Cóż, wtedy sam festiwal nie zrobił na mnie jakiegoś niewiarygodnie pozytywnego wrażenia, głównie z powodu zachowania ochrony (tak ogólnie, nie względem mnie) i w kolejnych latach zjeździłem masę różnych imprez w Polsce i trochę za granicą, ale na Sunrise już mnie jakoś nie ciągnęło - szczególnie, że i muzyka klubowa z czasem zaczęła się zmieniać, a SF zaczął zapraszać artystów, którzy nie do końca mi pasowali.

W ostatnich latach coś jednak z czasem zaczęło się zmieniać… Chyba to do pewnego stopnia wpływ pandemii, która sprawiła, że jak w utworze poniżej - “Straciliśmy taniec i to co uważaliśmy za naturalne”.

Dotarło do mnie, że pewnych rzeczy w życiu mi bardzo brakuje, zaczynam “rdzewieć”, a oglądając oficjalne filmy z edycji SF 2006-2009 czy słuchając setów niektórych artystów dodatkowo włączał mi się “czynnik nostalgii” za czasami kiedy wszystko było fajne, proste i normalne.

Z racji, że wybór eventów mocno się zawęził, stwierdziłem, że pora wrócić do Mielna, Kołobrzegu i zobaczyć jak teraz wygląda Sunrise. Pierwsze podejścia były nieudane - raz nie zgrałem urlopu z terminem imprezy, a w zeszłym roku na chwilę przed urlopem miałem poważną awarię samochodu i większość planów musiałem pozmieniać. Jednak po zobaczeniu nagrania z History of Sunrise (specjalnej części imprezy, z klasykami poprzednich edycji) z zeszłego roku wiedziałem, że 2024 musi być mój - i był. I nie żałuję tej decyzji. Przy okazji - ten film to znowu było coś co pomogło mi przetrwać kryzysowe momenty, chociażby w pracy, bo na horyzoncie przyświecała mi myśl o tym co się będzie działo w wakacje. Nie muszę chyba mówić, że katowałem ten film dosłownie setki razy w ciągu całego roku.

Sunrise Festival 2024 - jak było?

Tegoroczna edycja nie miała w sobie zbyt wiele z tych dzikich czasów pierwszych klubowych wydarzeń sprzed kilkunastu laty, gdzie nie było wiadomo czy większe mięśnie ma ochrona czy klubowicze. Teraz to profesjonalny, pełnoprawny, a przede wszystkim ogromny festiwal, ściągający fanów nie tylko z Polski. I z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jeśli w dziedzinie szeroko pojętego rocka możemy być dumni z Pol'and'Rock Festival, tak w muzyce klubowej Sunrise może być naszym znakiem rozpoznawczym. Oczywiście mamy też inne godne uwagi wydarzenia - OFF Festival czy Audioriver i z pewnością na każdym z nich fani danej muzyki znajdą coś dla siebie, ja wiem zaś jedno - Sunrise również się zacnie rozwija. Może nie jest to jeszcze poziom belgijskiego Tomorrowland, ale jeszcze parę lat i kto wie...

IMG_20240720_214814

Swoją drogą, pamiętam wywiad z DJ-em Krisem (czyli Krzysztofem Bartyzelem - główny pomysłodawca, organizator i założyciel agencji eventowej MDT - Music Defeats Time) z 2004 roku, kiedy opowiadał o swoich planach co do Sunrise i mówił między innymi, że w 2005 roku zrobi imprezę na lotnisku Bagicz-Kołobrzeg choćby sam miał kopać w nim fundamenty pod festiwalowe miasteczko łopatą. Skubany, zrobił to - może trochę później niż zakładał, ale zrobił... Ironia losu, że pierwsza impreza na lotnisku Bagicz miała się odbyć w 2020, ale plany Krisa pokrzyżowała wtedy nagle pandemia...

Impreza, która zaczęła się od tego, że jeden DJ z Poznania zrobił imieniny w Mielnie, które trwały 3 dni ("3 dni śmierci"), teraz ma miasteczko festiwalowe, którego obejście trwa prawie 20 minut - co możecie zobaczyć na poniższych nagraniach. Pierwsze wideo powstało za dnia, drugie już późnym wieczorem, kiedy impreza się na dobre rozkręciła.

  1. Spacerek po Sunrise za dnia
  2. Spacer nocą

Teren imprezy jest spory, na szczęście powstała dedykowana aplikacja mobilna - z mapką i rozpiską kto gdzie i o której godzinie gra. I uwierzcie, było to bardzo przydatne, bo dawno nie miałem okazji bawić się na festiwalu, na którym w jednym momencie na każdej scenie dzieje się coś ciekawego i nie wiadomo gdzie iść - najlepiej byłoby się sklonować.

Infrastruktura

Miasteczko festiwalowe, czyli “Nadmorski Park Kultury” to tak naprawdę zbudowane na stałe zaplecze pod imprezy i wydarzenia i odbywa się tam nie tylko Sunrise, ale też kilka innych imprez w tym roku. Są więc utwardzone chodniki, ławki, ustawione na stałe konstrukcje “szkieletów” scen, budki pod punkty gastronomiczne, itp. Niemal (o tym za chwilę) cały teren imprezy był zlokalizowany w taki sposób, że nie tylko był na płaskim terenie, ale też na każdą z 5 scen można było się dostać - po asfalcie / kostce, albo po wyłożonych na trawie gumowych "chodnikach" - co zresztą możecie zobaczyć na filmikach powyżej. To samo tyczyło się całego zaplecza gastronomicznego. Punktów z jedzeniem i piciem jest tam tyle, że kolejki były niemal nieodczuwalne. Jedyne miejsce gdzie trzeba było poczekać dłużej niż kilka minut na obsługę był sklepik z festiwalowym "merchem".

Jeśli chodzi o infrastrukturę to z punktu widzenia osoby niepełnosprawnej jedyne zamieszanie dotyczyło toalet. Generalnie korzystanie ze zwykłego toi-toia to dla mnie nie problem, ale gdy spytałem o jakąś przystosowaną toaletę lub toi-toi (istnieją takie, w środku na tyle duże by wjechać wózkiem), to dostałem informację, że duży toi-toi jest chwilowo niesprawny, a inne toalety dla OzN są... "gdzieś tam (wskazanie bliżej niesprecyzowanego kierunku)". W końcu nie dowiedziałem się jak to jest z tymi toaletami, może w przyszłym roku się uda. ;)

Nie byłem nigdy na PolAnd Rock, więc nie wiem jak tam wygląda infrastruktura, ale to co zobaczyłem w tym roku w Kołobrzegu zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Pierwszy raz miałem do czynienia z miasteczkiem festiwalowym zbudowanym w olbrzymiej części na stałe i na tak dużym terenie. Zresztą MDT od lat lubi robić rzeczy jako pierwsi - kiedy byłem na SF w 2008 roku, to oni po raz pierwszy w Polsce użyli gigantycznego ekranu plazmowego do wizualizacji. W tym roku główna scena też była jednym, wielkim ekranem - tyle, że chyba trzy razy większym niż wtedy. Doskonale się na nim prezentowały animacje cenionej polskiej ekipy od wizuali - Clockwork.

  1. Wizualizacje numer 1
  2. Wizualizacje numer 2

A tutaj macie intro, które przedstawiało kolejnych artystów - nagrane na jednej z pozostałych, mniejszych scen (scen łącznie było pięć, z czego jedna zlokalizowana w... autobusie - widać go na nagraniu ze spaceru przez teren imprezy nagranym za dnia):

Natomiast najlepszy klimat tworzyła chyba scena Black - okrągła, doświetlona tylko nielicznymi światłami, idealnie pasująca do granych na niej "ciężkich" klimatów. Gdyby nie gwiazdy nad głową, można by się było na niej poczuć jak na Mayday w katowickim Spodku.

IMG_20240721_001030

Parkingi i dojazd

Trochę gorzej miała się sytuacja z parkingami, ale przyznaję od razu szczerze - mogło to wynikać z mojego nieogaru i faktu, że nie zadawałem od razu odpowiednich pytań. Otóż, po wjeździe na teren imprezy pierwszego dnia zostałem skierowany na parking zlokalizowany na trawie, z którego dość nierówną i miejscami ubłoconą drogą trzeba było się przedostać pod bramki wejściowe. O ile na wejściu, za dnia nie było jeszcze tak najgorzej, o tyle odnalezienie i dostanie się do samochodu o 3:00 w nocy, po ciemku, nie było już takie proste. Potem próbowałem innego rozwiązania czyli pozostawienia auta przed wjazdem na oficjalny parking, na asfaltowej drodze dojazdowej, to jednak oznaczało jakiś kilometr spaceru do bramek.

Natomiast gdy ostatniego dnia imprezy spytałem czy jest jakaś inna opcja, dedykowana osobom niepełnosprawnym... zostałem skierowany pod bramę techniczną, gdzie mogłem zostawić auto i przez którą bez problemu wszedłem na teren imprezy - od auta do bramy miałem 20 metrów. Ale nawet gdybym nie dowiedział się o tej opcji to raczej i tak nie zrezygnowałbym z dojazdu własnym samochodem. Co prawda wyjazd mógł trwać nawet godzinę, ale lepsza godzina w swoim aucie niż długi, nocny spacer do najbliższego punktu odjazdu autobusów albo wydanie sporej gotówki na taksówkę.

Największe rozczarowanie i największe zaskoczenie

Tak naprawdę największy niesmak zostawiło "afterparty". Odkąd istnieje Sunrise Festival w swojej kołobrzeskiej odsłonie, niedzielne afterparty jest jego niezwykle ważnym elementem. Zwykle miało miejsce na plaży centralnej w Kołobrzegu, pod molo albo gdzieś niedaleko (Kamienny Kasztel, jakieś 2 km dalej, ale wciąż przy samej plaży). "Plażowy" charakter afteru definiuje też jego klimaty muzyczne - lekki, relaksacyjny house, progressive house i trance. Problem w tym, że ostatnio co trochę są jakieś tarcia pomiędzy organizatorami imprezy a władzami Kołobrzegu co do afteru na plaży i w tym roku ta część imprezy odbyła się na specjalnie przygotowanym fragmencie miasteczka festiwalowego “Sun City”, ze sztucznie usypaną "plażą", gumowymi basenami i pianą z armatek wodnych.

Niestety, ktoś nie wziął pod uwagę, że wysypany wszędzie piasek już sam w sobie jest barierą nie do pokonania dla wózków, a co dopiero w połączeniu z wodą i pianą. Przez to powstała bariera, która była nie do pokonania (samodzielnie) przez osoby na wózkach, które musiały obserwować i słuchać afteru z odległości - na betonowym chodniku, gdzie nie było ani cienia, ani punktów gastronomicznych z piciem (reszta miasteczka festiwalowego była w tym momencie nieczynna i zamknięta). Tutaj możecie zobaczyć nagranie jak to wyglądało. Kontaktowałem się już jednak z organizatorami i mam nadzieję, że w przyszłym roku after będzie wyglądał pod tym względem lepiej.

Na szczęście te niedostatki wynagrodził nieoficjalny after na molo w Kołobrzegu, który zorganizował dla swoich fanów jeden z polskich artystów związanych z Sunrise - DJ Matys. Kiedy wybuchła pandemia, wielu DJów zaczęło się bawić w streamowanie, w ten sposób docierając nie tylko do starych, ale też nowych fanów, a Matys jest jednym spośród tych, którzy doskonale wykorzystali możliwość jaką daje im internet, budując niesamowitą społeczność. Co zresztą widać na filmach z jego seta na samym Sunrise - słuchały go tłumy, którymi nie pogardziłyby zagraniczne gwiazdy tego weekendu! Podobnie było z tym nieoficjalnym afterem - restauracja na końcu molo, w której był zorganizowany ledwo pomieściła chętnych, a niektórzy musieli bawić się na zewnątrz - sami zobaczcie.

A tutaj oficjalny film z seta Matysa, na którym widać jak dużą publikę zebrał:

Taktyka i strategia

Tutaj ciekawostka - tego typu imprezy (szczególnie w takim ścisku) mają dla mnie pewien element... dodatkowego planowania. Dla osoby pełnosprawnej może to być irracjonalne, ale dla mnie (przynajmniej częściowo) takie imprezy wyglądają jak na memie z gościem, któremu w głowie nagle pojawiają się dziesiątki liczb i obliczeń. Ustawić się odpowiednio daleko od sceny, żeby coś widzieć ponad głowami tłumu. Lustrować otoczenie, czy w pobliżu nie ma nikogo kto będzie miał ochotę zaczepiać. Czy za mną ktoś stoi? Czy stoję blisko ściany czy dalej od niej i jak się przewrócę do tyłu (bo ktoś na mnie wpadnie) to przypadkiem w nic nie uderzę? Gdzie jest bar? Toaleta? Wyjście? Możecie powiedzieć, że przesadzam, ale jak otacza Was tłum ludzi i wokół siebie nie widzicie prawie nic oprócz nich to takie rzeczy stają się dość istotne.

Żebyście mnie dobrze zrozumieli - nie znaczy to, że imprezy klubowe (czy z jakąkolwiek inną muzyką) są niebezpieczne dla osób niepełnosprawnych. Wręcz przeciwnie - przez moje -naście lat imprezowania ze strony klubowiczów nie spotkał mnie żaden akt agresji. Od osób niezwiązanych z kulturą klubową słyszałem, że czasem jak widzą przeciętnych bywalców klubów to wprawiają ich oni w lekkie przerażenie - bo wiecie, z reguły łysi, czasem trochę powykręcani… :D Całkowicie niesłusznie - z reguły reakcją na mnie na imprezie jest albo podziw (że się bawię jak każdy inny? hmm, no spoko ;) ) albo chęć pomocy - czasem trochę przesadna albo nachalna, ale zawsze pomoc. Miałem do czynienia z różnymi osobami - wstawionymi, pod wpływem różnych substancji - ale tak przyjaźnie nastawionych ludzi nigdzie indziej nie spotkałem. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że na imprezach klubowych i na eventach o takiej skali jak Sunrise tak naprawdę zawsze mogłem się czuć swobodnie, być sobą, bawić się tak jak chcę i czuję, w otoczeniu uśmiechniętych i pozytywnie nastawionych ludzi. Jeśli już działo się coś nie tak to raczej (sporadycznie) ochrona w klubach miewała ze mną problem, ale nie klubowicze. Prędzej na ulicy w mieście zostaniesz “olany” potrzebując pomocy, niż ktoś cię zostawi w potrzebie na imprezie - a moje analizowanie sytuacji wokół mnie wynika po prostu z tego, że lubię mieć wszystko zaplanowane, nieważne czy chodzi o wycieczkę czy o imprezę.

Gdybym miał tylko zwrócić uwagę na jedną rzecz, której chyba żadna osoba niepełnosprawna nie lubi, to jak nagle ktoś zaczyna łapać za wózek i próbuje nim ruszać bez spytania - nigdy, przenigdy tego nie róbcie. Dlatego zawsze bawię się mając zaciągnięte hamulce. ;)

Wspomnienia...

Czy było warto wrócić? Zdecydowanie tak. Wiem, że jeśli tylko okoliczności będą sprzyjające, to w przyszłym roku też zawitam na Podczele. Mamy markę, z której możemy być dumni i którą fajnie jest wspierać, nawet mimo pewnych niedociągnięć, które mam nadzieję, że za rok zostaną wyprostowane. A na koniec zostawię Was ze słowami DJ-a Krisa, które wypowiedział jakieś 20 lat temu, w trakcie jednej z prowadzonych przez siebie imprez, które może i brzmią jak cytat z Paulo Coelho, ale dla wielu osób są niesamowicie ważne bo w dwóch zdaniach opisują klimat Sunrise jak i całą kulturę klubową:

“Wspomnienia to najważniejsze co nam pozostaje. Zapamiętujemy te najbardziej wzruszające, płynące z głębi serca, zapisane do końca życia. Noc i dzień tego wakacyjnego weekendu pozostawiły nam kolejne, niezwykłe i jedyne - wspomnienia..." - DJ Kris

Previous Post Next Post